Z rana jedziemy tramwajem do szeroko pojętego centrum...
O Sarajewie i jego historii napisano wiele i nie będę tego powtarzał. Ślady wojny nadal są widoczne na każdym kroku i pewno długo jeszcze pozostaną, ale z drugiej strony miasto jest obecnie bardzo popularne wśród turystów - po centrum kręci się liczny, wielojęzyczny tłum. Niestety, sprawia to, że dzielnica muzułmańska jest wypieszczona i wychuchana (zupełnie inaczej niż ta w Skopje), ceny stosunkowo wysokie, a sprzedawcy czy kelnerzy nie bardzo chcą się wysilać przy takiej ilości ludzi.
Na początku był nadal poważny problem z wymianą pieniędzy - jest jakieś muzułmańskie święto, kantory zamknięte, działa tylko poczta główna, gdzie kolejka jak w Polsce za komuny.
Spacerujemy wśród odnowionych zabytków (niestety, meczety znowu zamknięte dla niewyznawców religii pokoju), odwiedzamy miejsce, gdzie Gavrilo Princip zabijając arcyksięcia Ferdynanda przyspieszył hekatombę Wielkiej Wojny, w parku wypijamy piwo (upał straszny), idziemy też zobaczyć stadion olimpijski, którego okolica to jeden wielki cmentarz ofiar sprzed dwóch dekad. Na obiad - faszerowana papryka ;)
Ogólnie miasto bardzo ładne, ale brakuje mi tej autentyczności, co w Macedonii. Obawiam się, że przyjechaliśmy kilka lat za późno.