Podobnie jak na jeziorem Ochrydzkim - nocleg ten sam co podczas pierwszej wizyty: hostel w zaniedbanej dzielnicy blisko Banku Narodowego. Pełny jak ostatnio, cudzoziemcy z różnych stron świata. Nie mamy laptopów, smartfonów, nie potrzebuje wchodzić na fejsbuka, więc nie bardzo do nich pasujemy ;)
Zrzucenie bagaży (auto stoi pod bankiem, gdzie jest bezpiecznie), piwko na ochłodę (upał nadal trzyma!) i ruszamy do znanego nam centrum stolicy Macedonii. Przez dwa lata powstało jeszcze więcej dziwnych, współczesnych konstrukcji stylizowanych na klasycyzm, a pomników to pewno raz tyle. W ciągu dnia wygląda to bardzo kiczowato i kosztuje pewnie masę kasy.
Tym razem można wejść na twierdzę (ostatnio było zamknięta po zamieszkach albańsko-macedońskich); za wiele w niej nie ma, oprócz widoków z murów.
Obiado-kolację zamierzamy zjeść w muzułmańskiej dzielnicy, lecz sporo już lokali zamkniętych; udaje się znaleźć takich dopiero bliżej głównej ulicy, lecz też tani i z bardzo smacznym jedzeniem :)
Po zmroku kiczowatość nowych konstrukcji gdzieś znika - są lampy, grające fontanny i pewna doza uroku ;) Robimy sobie jeszcze spacer do Muzeum Matki Teresy (kicz) oraz dawnego dworca kolejowego, dziś muzeum upamiętniającego trzęsienie ziemi w 1963 roku.
Lubię Skopje. Wiem, że wielu turystów je omija, lekceważy, narzeka, lecz ma coś w sobie takiego, iż zawsze wspominam je z sentymentem :)