Wyjeżdżając z Tokaju wybieram niewłaściwy kierunek i niepotrzebnie jadę z 10 kilometrów w złą stronę... trzeba wrócić. Przy kończącym się powoli dniu i w chmurze, która zakryła słońce i zdaje się podążać razem z nami suniemy do Nyírbátor - miasta powiatowego kilkanaście km od granicy z Rumunią.
Znajduje się tam kemping, który ma ogromny plus - w cenie noclegu jest wstęp na kompleks basenów termalnych za płotem! Co prawda pan w recepcji nie zna żadnego innego języka niż węgierski, ale udaje nam się wjechać i rozbić namiot ;) Zapłacimy rano.
W Nyírbátor mieszka także sporo Cyganów oraz umieszczono jeden z trzech na Węgrzech obozów zamkniętych dla migrantów. Ulice jednak są bezpieczne i spokojne, także po zmroku (oczywiście chodzimy po głównych, a nie dzielnicy cygańskiej). Problemem stało się znalezienie wieczorem otwartej knajpy - albo zawarte albo zajęte weselami... Ostatecznie lądujemy w spelunce niedaleko rynku, gdzie piwo 0,4 kosztowało jakieś 2,2 złotego :)