Pakowanie i telepiemy się na dworzec, gdzie osobówką jedziemy do kolejnej siedmiogrodzkiej perełki - Sighişoary. Piętrowy pociąg znowu nie jest w najlepszym stanie, ale okno się otwiera, woda w kiblu jest, dojeżdżamy punktualnie więc wszystko gra :)
W Sighişoarze uderza nas sielski spokój w porównaniu z 200-tysięcznym Brasovem. Jedną z głównych ulic jedzie furmanka - tutaj życie toczy się wolniej. W mieście są 3 kempingi - jeden ładnie położony na wzgórzu, ale z buta daleko, więc od razu go skreślamy. Idziemy do najtańszego, gdzie mogą nas przyjąć tylko na 1 noc - co to ma być? Podobno jutro spodziewają się jakiś aktorów czy cuś... trudno - idziemy na trzeci. Miejsce jest (choć nie za dużo, w tym kilka polskich namiotów, co nie za bardzo nam się podoba), ale najważniejsze, że obok jest basen! Nareszcie będzie można się ochłodzić, bo wrócił masakryczny upał. Minusem są sanitariaty - po jednym dla każdej z płci, a do kibla przechodzi się obok prysznica. Wymarzone miejsce dla podglądaczy - niektóre panie nie są zadowolone, że nie idzie się zamknąć, ja nie narzekam :D
Kemping jest 10 minut od centrum, co bardzo nas cieszy. Wieczorem wychodzimy na spacerek po starówce i rozejrzenie się po gastronomii - tuż obok Starego Miasta jest pizzerio-restauracja. Świetne żarcie, ceny przystepne (no, może piwo z 5 zł to nie moje marzenie) - to będzie nasze miejsce posiłkowe. W okolicy mnóstwo innych mniejszych lub większych lokali i spelunek.
Sighişoara zdecydowanie mi się spodobała :)