Dzień rozpoczynamy od kąpieli w basenie (zanim zjawią się tłumy) i kupienia biletów na bilet powrotny do Valea lui Mihai - to dopiero za 2 dni, ale skoro można, to czemu nie. Liczymy pozostałe pieniądze - nie jest źle, możemy sobie pozwolić na nierobienie kanapek i kupowanie gotowych bagietek! Żyć nie umierać :)
Następnie rzucamy się na Stare Miasto, żywcem wyjęte ze średniowiecza - nie bez powodów wpisane jest na listę UNESCO. Wieża zegarowa, gotyckie kościoły, liczne pamiątki po Węgrach i Niemcach (Węgrów w mieście jeszcze jest kilkanaście procent, Niemców - w sumie kilkuset, opiekują się kościołami i cmentarzami), ewangelicki kościół na wzgórzu i cmentarz (90% nagrobków po niemiecku, świetnie zachowany i ciągle używany), mniej zadbany cmentarz katolicki (tutaj 90% nagrobków po węgiersku).
Słońce daje popalić, więc idziemy na obiad - zamiast piwa tym razem limonka z wyciśniętych cytryn. Pycha! Dostajemy do niej kilkanaście kostek cukru - bez sensu, po co brać limonkę i cukrować?
Wieczorem, kiedy w końcu robi się chłodniej, wracamy z powrotem na miasto do knajpy tylko na samo piwo. Akurat Steaua Bukareszt gra w eliminacjach Ligi Mistrzów - co wchodzę po piwo to pada gol :D