Czas na wycieczkę do Bośni (a właściwie Hercegowiny, której Mostar jest stolicą). Droga bez problemów, na granicy chorwacko-bośniackiej w Metkovic stoimy z 10 minut, bo Bośniacy czepią niektórych kierowców. Ja, w zamieszaniu, zamiast dwóch dowodów podaję pogranicznikowi dowód i prawo jazdy Teresy :D Nie zwraca na to uwagi, prosi o zieloną kartę - jest, to w porządku.
Droga do Mostaru jest bardzo przyzwoita - stosunkowo mało widać rozwalonych domów, pewno sporo już wyremontowali. Mostar, miasto symbol - Chorwaci i Boszniacy (czyli bośniaccy muzułmanie), oddzieleni tylko rzeką Neretwą, z dnia na dzień zaczęli się wzajemnie mordować. Symbolem tej bezsensownej orgii zabijania było zbombardowanie przez chorwacką artylerię słynnego Starego Mostu z XVI wieku. Rzecz zupełnie bezsensowna, bo zniszczono przepiękny zabytek w mieście na poły chorwackim. Tutaj też strzelano tylko po to aby jak najwięcej zabić i rozwalić - na zdjęciach z tamtych lat widać wypalone meczety i kościoły, ruiny starówki...
Zaparkowałem pod kościołem franciszkanów z monstrualnie wysoką wieżą - mostarscy Chorwaci chcieli chyba pokazać muzułmanom, że potrafią wybudować wyższe budowle niż minarety. Stare miasto jest już częściowo odremontowane, ale ślady po kulach, granatach i pociskach są wszechobecne i będą jeszcze długo - podobnie jak cmentarze z datami 1992 i 1993. Stary Most zrekonstruowano i otwarto w 2004, podobnie jak zniszczone meczety.
Odwiedziliśmy XVII-ny meczet Koski Mehmed-Paszy (z minaretu piękna panorama) oraz dom mieszkalny, należący dawniej do bogatej, tureckiej rodziny. Pozytywnie zaskoczyły nas ceny - nawet na głównym deptaku Starego Miasta ceny w knajpach były niższe, niż w knajpie obok naszego kempingu w Srebreno. Przy okazji łażenia kupiłem dwie małe buteleczki domowej śliwowicy.
Wyjeżdżając z Mostaru zatrzymaliśmy się jeszcze na zakupy w hipermarkecie - ceny niektórych produktów były o połowę niższe niż w Chorwacji! Do tego wszędzie można płacić w euro zamiast w markach trasferowych.