Rano jest dość chłodno, ale jeszcze widać słoneczko. Pakujemy się, płacimy za kemping i ruszamy w drogę. Na autostradzie chmurzy się, co jakiś czas pada, a w okolicach Paklenicy zaczyna się ulewa i padać nie przestaje. Do Jezior Plitwickich dojeżdzamy w strugach deszczu - mimo to na parkingu jest sporo aut. Chorwaci nie byliby sobą, gdyby nie próbowali zedrzeć maksymalnie z turystów - nie dość, że kupujemy drogie bilety, to jeszcze każda godzina na parkingu to dodatkowe 7 kn. Bez komentarza..
Mamy jednak trochę szczęścia - od spotkanego małżeństwa z Niemiec kupujemy ich bilety za pół ceny - przekonują nas, że weszli tylko na chwilę i biletów nie skasowano. Później zauważamy, że ta chwila trwała 3 godziny - po prostu chcieli jeszcze zarobić po wyjściu. Nic to - bez problemów przechodzimy przez kasę i jesteśmy na terenie Parku Narodowego. Widoki robią wrażenie, lecz ulewa skutecznie psuje chęć do zwiedzania. Wkrótce jesteśmy przemoczeni i zmarznięci, ale przynajmniej nie ma kolejek do statków pasażerskich (w sezonie zdarzają się dni, że ponoć czeka się na miejsce po półtorej godziny!).
W takiej pogodzie nie ma mowy o kempingu. Koło parkingu jest biuro pośrednictwa kwater - wchodzimy sprawdzić, po ile mają najtańsze noclegi. Zaoszczędziliśmy na biletach, więc możemy sobie pozwolić - dwuosobowy pokój za 120 kun od osoby - ujdzie... Kwatera jest w niedalekim przysiółku, ale numery domów są tak pomieszane, że szukamy ich z pół godziny, pomaga nam dopiero miejscowy.
Pokój jest duży, czysty i przytulny - szkoda tylko, że nie ma parasola. Bierzemy gorące prysznice i autem jedziemy jeszcze na ostatnią, chorwacką kolację :)