Rano trochę nawet pokazało się słoneczko, więc ochoczo ruszamy na rynek. Na Jarmarku testujemy kolejne puncze i inne regionalne przysmaki, by w końcu udać się do Muzeum Miejskiego. Tam, szczerze mówiąc, niewiele jest do zwiedzania - strata czasu i kasy. W dodatku w środku jest tak ciepło, że prawie usypiamy na krzesełkach...
w planach miał być basen i kąpiel, ale w końcu z tego rezygnujemy i szukamy jakiegoś ciekawego miejsca na obiad. Czeskie knajpy, niestety, już są zapchane, więc lądujemy w indyjskiej :) Jest tam ciepło, w miarę przyzwoite ceny, no i ciekawe jedzenie. Organizm Teresy jednak nie stolerował jakieś składnika jej potrawy, bo zaczęła się mocno źle czuć - odprowadzamy ją z Piotrkiem do ubytovni.
Sami wyskakujemy jeszcze na wieczór na piwo - najpierw do knajpki niedaleko naszej noclegowni (o 19 jest w niej pustawo, ale o 20 już zapchana!), potem do czeskiej knajpy, gdzie byliśmy wczoraj, bo znowu udało nam się załapać na wolne miejsce.