Jak już pisałem - drogi na Łotwie są kiepskawe. Obwodnica Rygi to koszmar - zakorkowana (to jeszcze rozumiem), rozkopana (remonty co kilka kilometrów, ruch wahadłowy, a jak i w Polsce - robotników prawie nie widać), a to, co jest przejezdne, to dziury, wybrzuszenia i tym podobne.
Wydostałem się z tego terenu z uczuciem ulgi - za stolicą stanęliśmy na stacji benzynowej, gdzie okazało się, że, wzorem amerykańskim, najpierw się płaci, a potem tankuje... wiadomo, w końcu każdy klient to złodziej, tylko skąd mam wiedzieć ile będzie kosztować tankowanie do pełna? Po wizycie w hipermarkecie przeliczamy ceny - jest nieco drożej niż na Litwie.
Via Baltica w kierunku Estonii jest już bardzo dobrej jakości - musieli ją niedawno wyremontować. Teraz przyszła pora na szukanie kempingu nad morzem. Widzę znaki, zjeżdzamy w las, 2 km gruntową drogą i dojeżdzamy na jakieś kemping. Pole wygląda fajnie, ale prysznic płatny ekstra, a za WC robią... dwa toi-toie! O nie, nie będę robił sobie powtórki z Woodstocku!
Jedziemy dalej, do kempingu, który miałem wynotowany z sieci - tutaj z kolei 1,5 km dziurawej jak ser drogi asfaltowej i jest kemping. To właściwie kompleks domków i luksusowy pensjonat, ale jest też teren pod namioty i campery. Ceny noclegów pod dachem wysokie, ale za namiot, 2 osoby i auto płacimy za noc w sumie 45 złotych - taniutko (tyle samo było na poprzednim kempingu, ale tam była dopłata za prysznic i 2 tojki dla wszystkich plażowiczów). Prysznic na poziomie, spokojnie, cicho, do morza 500 metrów, do granicy z Estonią około 20 kilometrów. Podoba mi się tutaj.
Idziemy jeszcze na plażę - nad Bałtykiem nie byłem od 10 lat, a nie kąpałem się od 13 :). Potem jeszcze wracamy do pensjonatowej restauracji na piwo - w porównaniu z Polską drogo, ale w końcu jesteśmy na wczasach :)