Na posiłek wracamy do sprawdzonej knajpki w muzułmańskiej dzielnicy Ochrydu (zresztą po drodze ze Stenje nie widzieliśmy żadnego miejsca, gdzie można by się było zatrzymać). W markecie udaje mi się w końcu kupić piwo w butelce, mimo, że nie mam swojej flaszki - ale kaucja jest tak wysoka jak samego piwa! Dziwne to wszystko...
Ostatnia noc u "pionierów" - w knajpie ośrodka trwa macedońskie karaoke. Pięknie śpiewają, z pamięci, bo nie ma kartek z tekstami, niektóre głosy takie, że polskie "gwiazdy" uciekłyby zakłopotane. Alkohol leje się strumieniami, ale brak jakiejkolwiek agresji, nawet miejscowi z bloków są grzeczni, zresztą większość osób się zna. Aż żal uciekać spać, ale rano ruszamy dalej...