Sinemorec zachwalany jest w internecie jako jedno z niewielu miast na bułgarskim wybrzeżu jeszcze niezbyt mocno skażonych kiczem i tłumami. I faktycznie: jest to miejscowość wypoczynkowa, ale znacznie mniej tutaj szpetnych hoteli i kiczowatych klubów niż w innych miejscach. Wśród turystów przeważają Bułgarzy. Uliczki są nierówne, chodniki poprzekrzywiane, liczne knajpki, smażalnie przy ulicach z umiarkowanymi cenami. Stragany z owocami i warzywami, piekarnie, gdzie można kupić chleb i bozę (doskonała na zatwardzenie), małe sklepiki z piwem (ceny również nie są zbójeckie). Na dużym placu wesołe miasteczko z autodromem i strzelnicami - jak u nas za dawnych lat. Ogólnie lekki tutaj burdel, typowo bałkański - nie ma tego wymuskania i wypucowania. Ogólnie - miejsce idealne, dodając do tego dwie plaże (Butamiata i przy ujściu rzeki Weleki).
Pozostaje znaleźć nocleg... kempingu tutaj nie ma (jest kilka kilometrów dalej, na kompletnym odludziu), szukamy miejscowych kwater. Jest z tym problem, bo nie wiem, jak po bułgarsku są "wolne pokoje" :D W jednym z domów nie sposób znaleźć kogoś z obsługi, w dodatku wygląda dość snobistycznie. Już mamy się zbierać, gdy widzimy dom przy głównej ulicy z zielonym ogrodem. Dom nie pierwszej nowości, ale o to chodzi - pojawia się babka i dostajemy nocleg. Co prawda ciut drożej niż zakładaliśmy, ale jesteśmy zadowoleni - pokój z łożem małżeńskim, telewizor, kuchnia, mała łazienka z prysznicem i sympatyczny, niewielki, zadaszony balkon. Dobre położenie - jak pisałem, przy głównej ulicy, zaraz obok knajp i sklepów, ale jednocześnie w nocy jest spokojnie.
Do plaży Butamiata 10 minut spacerem - idziemy na pierwszą kąpiel, to znaczy ja idę, bo Teresa ma oparzone nogi po górach (słońce), więc daje skórze jeszcze odpocząć. Woda ciepła jak zupa, choć fale mocne - całe Morze Czarne.