Sobota miała być dniem absolutnego relaksu, ale z rana okazuje się, że leje jak z cebra! Szlag! Siadamy pod dachem na kempingu, pijemy wino i kolejne, Teresa wypisuje kartki. Jest zimno.
Po południu przestaje padać, ale niebo zaciągnięte tak, że hej... Idziemy jednak na plażę i uparcie włazimy do wody - jedna kąpiel musi być i koniec! Potem leniwy spacer po miasteczku - turystów jakby mniej niż zwykle, liczne domy na sprzedaż. Czyżby raj Orbana nie był taki idealny?
Wieczorem jeszcze powtórny kurs do centrum na kolację - szkoda, że ten dzień tak się spieprzył pogodowo!