Geoblog.pl    Pudelek    Podróże    Trzeci raz na Bałkany - aż do Epiru    W podzielonym mieście
Zwiń mapę
2014
09
sie

W podzielonym mieście

 
Kosowo
Kosowo, Kosovska Mitrovica
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1008 km
 
Pierwsze kilkanaście kilometrów to tereny zamieszkałe przez ludność serbską - są one bardziej serbskie niż sama Serbia. Setki serbskich flag przy drodze, bilbordy o tym, że tutaj jest Serbia, rejestracje i drogowskazy jugosłowiańskie (nawet nie serbskie). Część aut bez rejestracji, nie chcą założyć kosowskich.

Potem wewnętrzna granica etniczna (posterunek KFOR, zwalniacze, zasieki) i zaczyna się teren albański. Dojeżdżamy do Kosovskiej Mitrovicy (dla Albańczyków to Mitrovica bez przymiotnika, bo w Kosowie innych Mitrovic nie ma to i nie trzeba dodawać). Ruch gęstnieje, robi się ciasno. Na ulicach chaos. Parkujemy przy głównej drodze i hałaśliwą ulicą kierujemy się w kierunku słynnego mostu na rzece Ibar.

To najbardziej zapalne miejsce w całym Kosowie - za rzeką jest enklawa, w której mieszka 10 tysięcy Serbów. Miasto w mieście, nieformalna stolica serbskiej społeczności. Na moście wielokrotnie się bito, strzelano, demonstrowano. Mimo, że od pewnego czasu jest względny spokój pilnują go włoscy żołnierze KFOR (nie wiem czy to odpowiednia nacja, ale chyba i tak lepsza niż Francuzi).

Do niedawna po serbskiej stronie była barykada, wzniesiono po proklamowaniu niepodległości przez Kosowo w 2008 roku - w czerwcu ją zdjęto, ale przejechać i tak nie idzie. Można jednak swobodnie przechodzić, co czyni trochę osób z siatkami - a jeszcze jakiś czas temu nie robił tego nikt poza wariatami-turystami.

Po serbskiej stronie inny świat - jak Jugosławia sprzed 20 lat. Biednie, odrapanie. Serbskie pomniki i flagi, Jugobanka (w Serbii już nie istnieje), plakaty Milosevica, Putina i Łukaszenki. Auta z serbskimi rejestracjami. McMilutin zamiast McDonalda. Ceny tylko w dinarach. I jakiś taki wyczuwalny marazm...

Nie zabawiamy długo, wracamy na brzeg albański, gdzie ruch, mnóstwo robót (widać mafia albańska prężniejższa niż serbska). Szukamy kogoś, kto pomoże nam wykupić ubezpieczenia. Zagadujemy w jakiejś agencji - pan prosi kolegę i wspólnie debatują gdzie nas wysłać. Wreszcie wiedzą - na obrzeżach jest jakiś urząd celny i tam wystawią!

No to jedziemy - krążymy, błądzimy, bo oznaczeń brak. Stajemy na stacji benzynowej (tanie paliwo), Albańczyk mieszkający w RFN potwierdza, że to niedaleko. Drugi bardzo lubi ludzi z Polski. W końcu trafiamy - jest potężny budynek celny. W odpowiednim biurze siedzi pan i patrzy na telewizor - w sumie jest sobota, dobrze, ze w ogóle ktoś jest. Wystawienie świstku zajmuje z dobre pół godziny, bo facet wygląda jakby to robił pierwszy raz i po angielsku nie umie. W końcu mamy :)

Robimy jeszcze zakupy w pobliskim markecie - 90% towarów importowanych, głównie z Niemiec. Widać, że Kosowo praktycznie nie ma własnej gospodarki. W końcu utrzymuje go Unia i trochę inne organizacje.

Wyjazd z miasta bez problemu, obieramy kierunek na stolicę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 11.5% świata (23 państwa)
Zasoby: 379 wpisów379 54 komentarze54 1077 zdjęć1077 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
06.08.2016 - 14.08.2016
 
 
07.08.2014 - 23.08.2014
 
 
10.08.2013 - 25.08.2013