Na ulicach stolicy (uznawanej czy nie) spory ruch i chaos - jak zawsze. Skręcamy na zły pas, przed nami stłuczka. Jesteśmy przyblokowani, ale tambylcy nas wpuszczają - w końcu turyści ;) Szukamy naszego hostelu - Velania, w dzielnicy Velania. To wzgórza wokół centrum, bardzo chaotycznie zabudowane (jak całe miasto).
Przy pomocy przechodnia odnajdujemy budynek - wysoki, przy stromej ulicy. Przy drzwiach trwa jakiś remont - wylewają posadzkę. W recepcji facet w wieku 60-lat: bardzo dobry angielski, gaduła. Jesteśmy jedynymi turystami, bo z powodu remontu nie przyjmował na ten dzień rezerwacji (a my zrobiliśmy ją z miesiąc temu).
Remont jednak w niczym nie przeszkadza, a my dostajemy najlepszy pokój na ostatnim piętrze, z małym balkonem, łazienką, dużym łóżkiem, TV itp. Fajnie.
Po rozpakowaniu i szybkim, chłodnym piwie idziemy do centrum przez zaniedbane dzielnice - dzieciaki przyjaźnie nam machają, krzyczą. Co prawda nie wiedzą, gdzie leży Śląsk czy Polska, ale Germania tak ;)
Prisztina nie jest ładnym miastem - jak pisałem, chaotyczna zabudowa, brud, ślady wojny. Ale nam się i tak podoba, bo turystów tu mało. Miejsc do zwiedzania również - w sumie niemal same meczety z czasów tureckich. Dwa zwiedzamy z zewnątrz, do jednego ja wchodzę (T. stoi na zewnątrz), akurat szykują się do wieczornej modlitwy, więc prawie mnie stratowali...
Na głównym deptaku gwarno jak w ulu - dziesiątki lokali pełnych ludzi. I żebrzące muzułmanki ze zdjęciami dzieci - w tej kulturze to wręcz niespotykane, rodzina ma obowiązek dbać o swoich...
Siadamy do restauracji - nie mają piwa, ale jedzenie smaczne. Kobiety ubrany i po europejsku i z workami na ciałach, niezależnie od wieku. Pełen przekrój, choć chyba więcej tych bez chust.
Wracając do hostelu czuję się bardzo usatysfakcjonowany z tego bogatego we wrażenia dnia.