Rano wstaję dość wcześnie - Teresa woli jeszcze poleżeć. Ale mnie ciągnie do fotografowania, bo wieczorem zrobiłem mało dobrych zdjęć. Najpierw odwiedzam pobliski grób Ibrahima Rugovy - pochowany niedaleko miejsca swej pracy pokojowy przywódca Albańczyków zmarł kilka lat temu. Nawet Serbowie darzyli go pewnym szacunkiem, bo był alternatywą dla radykałów z UCK, których zresztą Rugova sam potępiał.
Gdy schodzę w dół do centrum przyczepia się do mnie dziewczynka i natrętnie prosi o kasę przez kilkaset metrów. Paszoł won... to chyba jedyny taki przypadek jaki mnie w Kosowie spotkał.
Na głównej ulicy szok - o ile wieczorem do późna był korek, to teraz puściutko. Jest niedziela rano, ale mimo wszystko... Fotografuję deptak, następnie idę wzdłuż głównej ulicy z postanowieniem kupienia sobie burka. Większość piekarń jest zamknięta, w końcu znajduję jedną otwartą i burek ląduje w siatce.
Zadowolony wracam do hostelu. Niestety, później okazało się, że burek ten burkiem raczej nie był - ale jakąś odmianą makowca. A sprzedawczyni sprawiała wrażenie, że mówi w English :D
Przy wyjeździe stajemy jeszcze na Bulwarze Billa Clintona, gdzie... stoi jego pomnik. Obecności cygar i Moniki Levinsky nie stwierdzono ;)