Do Prizrenu, najbardziej zabytkowego miasta Kosowa, prowadzi w dużej mierze nowa autostrada (miejsca na pobór opłat już są), więc docieramy tam bardzo szybko.
Większym problemem okazuje się znalezienie miejsca do parkowania - dwukrotnie okrążamy centrum i w końcu parkujemy u kogoś na podwórzu, między domami - to jeden z wielu prywatnych parkingów.
Prizren, wpisany na listę UNESCO, ma wiele wspaniałych zabytków. Nad rzeką Bistricą stoją potężne meczety, ładne - ale to nie one są najważniejsze. W Prizrenie wzniesiono wiele prawosławnych świątyń, bardzo cennych: cerkwie i monastyry. W 2004 roku WSZYSTKIE zostały zniszczone lub uszkodzone przez Albańczyków - ostrzeliwano je, podpalano, profanowano na wszelkie możliwe sposoby. Dzielnica serbska została zniszczona, a niemal wszyscy Serbowie uciekli.
Dziś część cerkwi odbudowano, choć nadal są zamknięte. Niektórych strzeże kosowska policja, do innych można podejść pod same mury. W dawnej dzielnicy serbskiej także odbudowuje się część domów - ciekawe dla kogo? Widziałem tam co prawda jakieś staruszki, ale żeby ktoś miał wracać?
Również Albańczycy mają tutaj swój święty budynek - gmach Ligi Prizreńskiej, która pod koniec XIX wieku walczyła o prawa Albańczyków w Turcji. Ten z kolei zburzyli Serbowie - w ogóle Serbowie jako pierwsi zaczęli w Kosowie niszczyć świątynie, zniszczono większość centrum Peću... Albańczycy się brutalnie zrewanżowali przy niemocy sił międzynarodowych.
Po zwiedzaniu w upalnym słońcu siadamy jeszcze w jakiejś swojskiej knajpce na qofte z ajranem. Pychota i to za 4,5 euro dla dwóch osób :)