Rano uskuteczniamy kąpiel w morzu - kąpielisko jest kilka minut od kempingu. Leżaki, parasole, knajpy - komercja, lecz o tej porze jeszcze niemal nikogo nie ma.
Następnie ruszamy do odległego o kilka kilometrów na południe Butrintu, gdzie rozciągają się rozległe ruiny starożytnego miasta. Założyli je Grecy, rozbudowali Rzymianie, potem byli tu Bizantyjczycy i Wenecjanie. Bilety są dość drogie, jak na Albanię, w dodatku droższe dla obcokrajowców, ale warto tu wejść, bo obszar ruin jest spory i ciekawy. Nie przez przypadek wpisano go na listę UNESCO.
Możemy oglądać m.in. częściowo zalany amfiteatr, ruiny świątyń, budynków publicznych, murów miejskich. Na wzgórzu w dawnej weneckiej twierdzy znajduje się niewielkie muzeum z wykopaliskami. Tam robi sobie przerwę w cieniu na chłodne piwko - kolejny dzień upałów jest męczący...
Przez Butrint przewalają się dziesiątki wycieczek, lecz większość ogranicza się do kilku punktów i po 20-30 minutach wraca do autokaru, wiele innych miejsc jest pustych. Sporo Polaków, cwaniakujących i wspinających się tam, gdzie nie można.
Wracając do auta trafiamy na chłopaka, który recytuje nam nazwiska polskich piłkarzy i chce za to kasę. Oczywiście nic nie dostaje i zbyt zadowolony nie jest.
Na drugą stronę kanału Vivari przeprawiamy się archaicznym promem, słynnym z wielu zdjęć. Co ciekawe, płacenie w euro jest bardziej opłacalnie niż w lekach! Za kanałem znajduje się trójkątna twierdza Aliego Paszy, ale zapewne na weneckich podstawach. Obchodzę ją dookoła i dopiero słysząc jakieś śmiechy gównażerii odnajduję wejście do środka... wewnątrz murów resztki jakieś konstrukcji i to właściwie wszystko - można jednak pochodzić po samych murach i popatrzeć na Butrint zza wody.