Rano - pada. Czekamy do 8 - pada jak diabli. Góry odpadają - czekała nas całodzienna podróż po osłoniętym terenie, po kilkunastu minutach bylibyśmy przemoczeni.
A więc śpimy, czytamy, jemy słodycze, czekamy na naprawę wody (umyć się nie można, obsługa wystawiła wielkie wiadra z wodą, ale do nich nie wskoczę). Wreszcie po południu jest woda - można iść na obiad.
Wieczorem - a jakże, pada... klnę na czym świat stoi - to już 36 godzin, bez minuty przerwy, ileż można? Pojechać do Rumunii, aby siedzieć w domku? Nastroje na dzień nastepny nie są najlepsze.