Tym razem wyjeżdżamy na typową prowincję - w Prejmerze jest saski kościół warowny, wpisany na listę UNESCO. Podmiejski pociąg ma tak sprawne drzwi, że trzeba je otwierać w 3-4 osoby :D
Na stacji w Prejmerze miejscowy pan łamanym niemieckim pokazuje, gdzie mamy iść - okazało się, ze wysiedliśmy za daleko. Sam kościół to architektoniczna perełka - natomiast Prejmer to już wieś - brak asfaltu, ale domy nieźle utrzymane. Przez przypadek wchodzimy w dzielnicę cygańską - mnóstwo ludzi (głównie dzieci) na ulicy, wszyscy się na nas gapią, młodzi sępią papierosy, ale po za tym spokój. Oj, turystów nie było tam dawno!
Czekając na pociąg powrotny łapie nas znowu deszcz - dojeżdzamy do Brasova, a tam już nie pada :) Po wizycie w dworcowej knajpie ruszamy do centrum na obiad - jest taniej niż na kempingu. Wspinamy się na Białą Wieżę, żeby porobić zdjęcia panoramiczne miasta i znowu leje :( Potem znowu przestaje, więc udaje nam się obejrzeć kilka występów zespołów folklorystycznych na brasowskim rynku. Nie wiedzieć czemu na dworzec kolejowy idziemy piechotą (normalnie jeździliśmy autobusem) - zajmuje nam to z pół godziny, ale znowu zaczyna siąpić. Zdązyliśmy jeszcze zrobić zakupy, ale odcinek z ostatniego przystanku na kemping odbywamy w silnym deszczu.
Ponieważ prognozy na następnie dni są bardzo złe, decydujemy przenieść się na 3 ostatnie noce do małego, drewnianego domku - jutro mamy zamiar jechać w góry na 2 dni, a nie chciałbym po powrocie zobaczyć pływającego namiotu. Ogólnie domek wychodzi taniej niż namiot w Bukareszcie!
Plany odwiedzenia restauracji przy kempingu storpedowała awaria wody - cóż, pozostaje piwo puszkowe.