W Keszthely miałem upatrzony kemping nad Balatonem. Do miasta dojeżdżamy około 19 - są znaki na kemping. A potem... tradycyjnie znikają! Krążę wściekły po uliczkach i placach, nic się nie zgadza z mapą z googla, klnę na czym świat stoi! Pozabijam Madziarów za to oznakowanie, jak można zapraszać ludzi na kemping i go porządnie nie oznaczyć?!
W końcu zupełnie przez przypadek trafiam na tablicę z kierunkowskazem - po dobrych 40 minutach nerwówki. Kemping jest duży, ale trochę pachnie komuną - zwłaszcza w kiblach... rozbijamy namiot i idziemy coś zjeść do lokalu na polu - na miasto nam się już nie chce. Zamawiam gulasz w kociołku - całkiem niezły. Do tego piwo Soproni, słowackie piwo z zakupów w Cadcy i można iść spać. Rano trzeba wcześnie wstać...