Do miasta dojeżdżamy w ciemnościach, w strugach deszczu - lato tutaj definitywnie się skończyło. Wydawało mi się, że pamiętam drogę do kempingu, ale kończy się tak jak ostatnio - błądzeniem w uliczkach. Nadaremnym, kemping nie chce się dać znaleźć! Zaczynamy już zakładać, że noc spędzimy w aucie. W pewnym momencie, na jakimś ciemnym zadupiu, spotykam wóz z jakąś ochroną. Na migi i angielsko-niemieckim łamańcem pytam się o kemping - pokazują, że mamy jechać za nimi! Zawożą nas do samej recepcji :D Oczywiście okazało się, że właściwą drogę kilka razy mijaliśmy, ale bez tych ochroniarzy nie mieliśmy szansy jej znaleźć.
Przy takiej pogodzie bierzemy domek - ponieważ jest już po sezonie płacimy za niego mniej, niż za namiot dwa tygodnie wcześniej! Sam domek pachnie socjalizmem, zwłaszcza toaleta - ale ogólnie jest ok. Ponieważ na kempingu restauracja jest już zamknięta na głucho, podjeżdżamy do knajpy przy niedalekim hotelu. Otwarta, tania (w porównaniu z Chorwacją), smaczne i aż nadobfite jedzenie, niezłe piwo... żyć nie umierać :)