Po przejechaniu granicy gdzieś od strony Białorusi zaczęły nadciągać ciemniejsze chmury, ale na razie nie wyglądało to źle. Jedziemy w kierunku Trok, daremnie szukając gdzieś po drodze kantoru - niestety, nawet w centrum handlowym w Alytus takowego nie ma.
Gdzieś za miastem nagle robi się czarno - nie ciemno, a czarno! Momentalnie zaczyna tak lać, że widoczność spada do 2 metrów - dalsza jazda jest niemożliwa, muszę stanąć z boku (podobnie jak kilka innych aut). Dookoła szaleje burza, zaczyna też walić grad z taką siłą, że poważnie obawiam się o szyby. Woda na drodze podnosi się błyskawicznie, są też obawy czy nas zaraz nie zleje?
Po jakimś czasie nieco się uspokaja, przestaje walić gradem. Decydujemy się ruszać dalej, ale po 10 minutach znowu musimy stanąć na poboczu; taka sytuacja powtarza się jeszcze kilka razy. Jazda na kemping nie ma sensu - nie rozstawimy namiotu przy tej pogodzie. W końcu stajemy na jakiejś stacji benzynowej, podobnie jak inne auta. Stoimy tam przez dobrą godzinę, czekając na rozwój wydarzeń. Znowu trochę przestaje lać, więc ruszamy w kierunku stolicy, aby stanąć przy jakiejś większej stacji benzynowej, bo ta jest mała i właściwie nic tam, poza kiblem, nie ma.