Wybrałem Troki na miejsce wypadowe z racji dobrego skomunikowanie z Wilnem - w ciągu dnia jeździ do stolicy kilka pociągów podmiejskich. Czas przejazdu - ok. 35 minut.
Na dworcu podjeżdza szynobus - okazuje się, że to polska PESA. Na torach nieco się wlecze (widać jakość nie lepsza niż w Polsce), ale dojeżdzamy punktualnie. Cykam kilka fotek na dworcu w Wilnie i wtedy podchodzi do mnie ochroniarz i mówi, że zdjęć robić NIE WOLNO. No cóż, widać duch poprzedniego systemu jeszcze nie umarł.
Wilno jest miastem miłym dla oka - zabytki robią wrażenie, w większości ładnie odremontowane. Standardy typu Ostra Brama, Góra Trzykrzyska czy Uniwersytet Wileński to miejsca znane z przewodników, telewizji no i przede wszystkim z kart podręczników historii. Historii, która przez Litwinów jest tutaj systematycznie i skutecznie zamazywana i fałszowana, przez co w wielu miejscach praktycznie nie czuć dawnego, kresowego ducha. No cóż, lituanizacja - Polacy mogą się poczuć jak czują się Niemcy, którzy zostali po wojnie na Śląsku... Nie mniej razi to okropnie. Są też liczne polskie wycieczki, ale ich ilość na szczęście nie przytłacza - pewno więcej ludzi było w sobotę i niedzielę, w pełni długiego weekendu.
Na placu katedralnym dochodzi do nieszczęścia - Teresą ugryzła pszczoła (prawdopodobnie). To niedobrze, gdyż jest uczulona - lecę pędem po zimną wodę do jakiegoś sklepiku, okładamy, nawilżamy i czekamy... opuchlizna się powiększa, ale Teresa twierdzi, ze da radę chodzić. Zwiedzamy więc dalej, jednak noga powoli, ale systematycznie puchnie... w drodze powrotnej kupujemy w sklepie czosnek, aby wieczorem domowym sposobem obłożyć nogę.
Jeszcze na dworcu po raz kolejny mam okazję spotkać ochroniarza wraz z kolegą - fakt, znowu robiłem zdjęcia m.in. zabytkowego parowozu, ale byłem przekonany, że zakaz dotyczy budynku dworca a nie peronów! Pytania, grożenie policją, mandatem i kasowanie kilku zdjęć... w końcu mnie puszczają do pociągu, ale jestem wściekły - odwykłem od takich zachowań rodem sprzed 1989 roku.
W Trokach na pocieszenie stołujemy się w karaimskiej knajpie - piwo i jedzenie zaiste jest znakomite :)
A na kempingu smarowanie czosnkiem i kładziemy się z nadzieją, że rano z nogą będzie lepiej