Około 18.30 docieramy do Segedyna i bez większego problemu trafiamy na kemping. Kemping jest niemal pusty, nie działają już knajpy, woda z basenów spuszczona. A nie ma nawet połowy sierpnia, już po sezonie?? Przy płaceniu też zgrzyt, bo ceny z internetu nie do końca zgadzały się z tymi realnymi...
Kemping położony jest nad rzeką Cisą, od której strasznie wieje - tak mocno, że boję się, iż połamie nam namiot. Staram się tak ustawić samochód, aby osłaniał namiot, ale niewiele to daje - wieje jak cholera! No nic, trudno, może do rana jakoś przetrwa. Zaniepokojeni ruszamy na miasto aby coś zjeść.
Szeged jest ładny, dużo tutaj zabytkowych obiektów, jest potężna synagoga i pozostałości zamku, lecz jest już zbyt późno, aby coś dokładnie oglądać. W jednym z parków trafiamy na jakiś festyn, co nam się generalnie często zdarza :) Spacerujemy po starówce szukając jakiegoś lokalu z węgierskim żarciem, ale kicha - same pizzerie, pasty i McDonald. W końcu zrezygnowani siadamy w jednej z pizzerii - trudno, dziś będzie włoszczyzna. Przynajmniej piwo jest węgierskie :)
Między budynkami nie wieje, jest wręcz duszno. Zaczyna z powrotem wiać nad rzeką, na szczęście już mniej, więc namiot jakoś przetrwał. Przed snem serwujemy jeszcze sobie nieco swojskiej wiśniówki (prezent z urodzin), czytam trochę przy lampie (jakiejś świetlicy/jadalni na kempingu też brak), a potem wskakujemy do śpiworów, w których jest bardzo ciepło.