Jadąc wzdłuż jeziora podziwiamy wspomniany już macedoński kontrast - plaża, opalają się ludzie, jakaś knajpa, kosz na śmieci, a dookoła syf, który nikomu nie przeszkadza... w dodatku w mijanych miejscowościach ludzie oferujący noclegi niemal wskakują na maskę.
Pierwszy postój to słynny monastyr św. Neuma, niedaleko granicy z Albanią (nota bene monastyr do lat 20. XX wieku leżał w Albanii, ale Zogu oddał je SHS w podziękowaniu za pomoc w przejęciu władzy - i dobrze, bo za czasów Hodży pewno by tutaj sporo zniszczono). Tu już komercja - płatny parking, stoiska z pamiątki, jedzeniem (całkiem niezłe macedońskiego "burgery" w cienkim cieście), naganiacze, sporo turystów. Na szczęście czasem udaje się uciec tłumowi i w spokoju obejrzeć piękne widoki na jezioro i góry w okolicy...
Sam monastyr oczywiście jest piękny, a cerkiew ciasno wkomponowana na placu między innymi budynkami. To kolejny "must be see" kraju. Freski są młode, zaledwie z XIX wieku, ale przykuwają oko. Dla zabobonnych jest grób świętego, który możemy pomacać i przyniesie to nam szczęście...