Albania jest obecnie bardzo popularna wśród wszystkich tych, którzy chcą być kontrkulturowy. Z racji braku czasu nie możemy się w nią bardziej wgłębić, ale postanawiamy chociaż objechać jezioro z albańskiej strony.
Na granicy pustawo - więcej pieszych, którzy dochodzą z jednej strony i ktoś odbiera ich z drugiej. Albańska pogranicznik bierze mój paszport i dokładnie sprawdza, czy na pewno jestem współwłaścicielem auta. Jestem, więc po chwili wjeżdżamy do kraju bunkrów i, do niedawna, pierwszego ateistycznego na świecie.
Po albańskiej stronie jeziora jest tylko jedna większa miejscowość - Pogradec. Planowałem pojechać do Korczy, ale z braku jakichkolwiek oznakowań gubię się w mieście, a napotkani policjanci po włosku tak tłumaczą mi drogę, że i tak nie wiem jak jechać. Ostatecznie Korczę odpuszczam, parkując w Pogradcu. To taka mało albańska Albania, miasto jest w miarę czyste i zadbane, choć na ulicach typowy chaos, podobnie jak na chodnikach.
Najpierw szukamy kantoru, bo nie chcę wymieniać kasy na ulicy - kończy się wizytą w banku. Spacerujemy długą i szeroką promenadą, gdzie kąpią się tłumy ludzi. Siadamy w cieniu, kosztując albańskie piwo Korcza, niby najlepsze w kraju - mnie smakuje średnio. Potem idziemy do przypromenadowej restauracyjki, wcinając albańskie wersje bałkańskiego grilla - smaczne, a piwo Tirana też lepsze ;) Ogólnie poza włóczeniem się nie ma tutaj co robić. Chcę kupić na pamiątkę jakieś miejscowe piwo, ale udaje mi się kupić tylko piwo... z Kosowa!