Na autobanie do Skopje dochodzi do smutnego wydarzenia - w pewnym momencie jadące przede mną ciężarówki gwałtownie hamują i prawie ładuję się w ich przyczepy. Przy barierkach oddzielających leży motocyklista, nie rusza się, jego głowę trzyma drugi (pewnie kolega). Motory jechały z przeciwnej strony i jakiś dostawczak jednego z nich tak przygniótł do barierki, że ten przeleciał na drugą stronę! Sprawcy wypadku chodzą i rozpaczają, jeden już dzwoni po pomoc... Czy człowiek przeżył? Mam nadzieję - oczy miał otwarte, leżał spokojnie, ale przy takim przelocie to można bardzo łatwo się zabić!
Z pogorszonym nastrojem wjeżdżamy do stolicy - ruch duży, ale bez przesady, korków nie ma. Bez problemów udaje nam się trafić do dzielnicy, gdzie mamy zaklepany hostel - to ubogi teren, pełen odrapanych domów... Drogę do właściwej ulicy wskazuje nam sympatyczny właściciel myjni, który cieszy się, że może pogadać po angielsku.
Hostel jest również sympatyczny - podwórze i dwa połączone domy. Na podwórzu jest zimna woda, duży stół do biwakowania, leżaki, poduszki itp.. Miejsc wolnych dla przypadkowych turystów brak - jest pełen skład, głównie Amerykanie i Brytyjczycy, nie rozstający się ze swoimi laptopami, notebookami, komórkami i serwisami społecznościowymi... Gospodarz hostelu nie chce uwierzyć, ze ani nie mamy swojego laptopa, ani nie chcemy skorzystać z hostelowego - jak to tak, na wakacje bez internetu?!
Do centrum Skopje mamy kwadrans z buta wzdłuż Wardaru - główny plac Macedonia to socrealizm z kapitalistycznymi reklamami i ogromny pomnik Aleksandra Wielkiego na koniu (Grecy szaleją ze wściekłości). Próżno tu szukać zabytków, miasto zostało mocno zniszczone w 1963 roku podczas trzęsienia ziemi. Ale ogólnie ta kiczowatość mi się podoba :)
Po drugiej stronie, przechodząc przez turecki kamienny most (on cudem ocalał) zupełnie inne klimaty - na początku jeszcze pomnik Filipa II (Grecy w szale zjadają podręczniki historii), szereg stojących nad rzeką nowo budowanych budynków rządowych (program Skopje 2014, kontrowersyjny, bo kosztowny, zakłada wybudowanie "nowego" Skopje) a potem dzielnica muzułmańska. Wąskie uliczki, płynąca po środku woda, setki sklepików ze złotem i kantorów, biegające dzieci, przechodnie chłodzący się przy fontannach, dziesiątki kawiarenek. I oczywiście syf (zwłaszcza na ogromnym targowisku), ale bardzo to klimatyczne.
Są też naturalnie meczety - do jednego z nich, Mustafy Paszy, udaje nam się wejść mimo Ramadanu - opiekun serdecznie nas zaprasza. Językową łamigłówką opowiadamy skąd jesteśmy, pan wspomina śląskich bokserów :D Meczet piękny, jak większość tego typu świątyń.
Po doznaniach duchowych pora na kulinarne - siadamy w restauracyjce koło targowiska i obżeramy się macedońskim cevapcici, pilavem i sałatkami. Tylko piwa nie leją... Rachunek bardzo niski, ale nie wiem, czy kelner się lekko nie pomylił in minus. Potem jeszcze wchodzimy do kawiarni, bo mam ochotę skosztować baklavy - tam spotykamy turystów z Polski (pierwszych na swej drodze podczas wyjazdu), wymieniamy uwagi o ciekawych miejscach. Ogólnie to w Skopje turystów malutko i dzięki temu miasto jeszcze nie jest zmanierowane...
Wracając do hostelu chcę kupić w markecie piwo, ale okazuje się, że od 21 obowiązuje prohibicja! Dobrze, że mam kilka w bagażniku (auto zaparkowaliśmy pod Bankiem Centralnym, gdzie ciągle są strażnicy), wiec z pragnienia nie umrę :)