W Peću zatrzymujemy się na obiad - przy jednym z rond stoi kilka knajpek. Siadamy w jednej z nich - jakoś udaje nam się dogadać (Albańczycy posiłkowali się serbskim, co jest wśród nich rzadkie) - właściciel smaży nam świeże cevapcici, serwuje sałatkę z papryką, do sąsiedniego sklepu pędzi po chleb. Wraz z napojami - zapłaciliśmy aż 6 euro :)
Na stacji benzynowej pytam o drogę w kierunku granicy z Czarnogórą - oczywiście zapomniałem się i używam nazw serbskich, a nie albańskich, ale rozmówcom to nie przeszkodziło. Jeden z nich świetnie mówi po angielsku i pokazuje mi, jak ominąć zatłoczone i nieoznakowane centrum.
Teraz przed nami ostra wspinaczka w góry Mokra Gora, gdzie znajduje się jedyne dostępne dla normalnych aut przejście z Czarnogórą. Jest wysoko, na wysokości, bagatela - ponad 1800 metrów. Na szczęście focusik dzielnie sobie radzi, choć kilka razy staję, aby jeden upierdliwy zawalidroga nam odjechał (wyprzedzić go na bardzo krętej drodze nie sposób). Na postojach podziwiamy okoliczne góry - piękne, ale nadal zaminowane...
Jest granica - kolejna kosowska pieczątka i wjeżdżamy w ziemię niczyją - tzn. należy ona chyba do Czarnogóry, ale posterunek graniczny jest kilkanaście km dalej, niżej. Na tym pustkowiu mijamy niewielką romską osadę, gdzie ktoś bardzo się denerwuje, iż robimy zdjęcia.