Po jednej nocy w górach Riła przyszła pora na sąsiednie pasmo - Piryn (Pirin). U jego podnóża przycupnęło miasto Bansko, nazywane bułgarskim Zakopanem. Ktoś wyraźnie musiał tego miasta nie lubić, skoro tak go określił - nie ma tutaj milionów reklam, zasłaniających budynki, nie ma w centrum szpetnych gargameli (jest sporo historycznej zabudowy w stylu narodowym), nie ma smażonych oscypków i góral-burgerów, nie ma chińszczyzny na każdym kroku, nie ma białych misiów, nie ma bryczek wożących spaślaków, nie ma cwanych i oszukujących górali... przedmieścia Banska mogą się nie podobać - pełno tam apartamentowców i hoteli, pustych, bo przeinwestowano w budowę - w wyniku kryzysu stoją niedokończone i wiele z nich trzeba będzie rozebrać.
Na ichniejszych Krupówkach ludzi stosunkowo niewielu. Znowu upał, więc siadamy w bocznej uliczce, w Mehanie (restauracji serwujące dania bułgarskie) na obiad i lane Pirinsko :)
Idę jeszcze zerknąć do miejscowej cerkwi, a potem ruszamy prosto w góry, pod Wichren.