Główną atrakcją Wielkiego Tyrnowa jest jego położenie - na wysokich wzgórzach pomiędzy wijącą się dołem rzeką. Naprawdę robi to wrazenie, również widoki. Do tego dookoła zalesione górki ze widocznymi skałkami - można pomyśleć, że to jakiś amerykański kanion.
Rano jemy śniadanie (wliczone w cenę) i idziemy do położonej poblisku największej atrakcji turystycznej - ruin bardzo rozległej twierdzy. Zachowały się tam resztki dziesiątek budynków, częściowo odrestaurowano mury obronne i bramę. Z murów znów widoki na miasto, zwłaszcza biedniejsze dzielnice przy rzece. Widać też pojedyńczy minaret meczetu.
Niemal jako zawsze jest upał, więc siadamy na murach z piwkiem w ręku. Po schłodzeniu można zwiedzać dalej - jest też współczesna cerkiew udająca średniowieczną - w środku zdjęcia płatne; nie, dziękujemy!
Po twierdzy schodzimy do przedmieścia Asenowo, tuż nad rzeką - jest tam kilka średniowiecznych cerkwi, oryginalnych, silnie związanych z bułgarską historią. Do tego ciekawy, stary drewniany most. Nastepnie wracamy do centrum (właściwie to gramolimy się) - spacerkiem po widokowej ścieżce między domami i siadamy sobie w knajpie na jakiś lekki posiłek i rakiję :)
Po południu wracamy do hostelu odpocząć... wielkim minusem miasta są dziesiątki zaniedbanych psów i kotów - nie umiemy ich tak mijać na spokojnie i zawsze mamy jakiś kawałek kiełbasy kupionej w sklepiku - zwierzaki są zachwycone :)
Na zachód słońca wracam pod twierdzę porobić kilka zdjęć - zaczepia mnie facet pytający skąd jestem i czym się interesuję, co robię. On twierdzi, że jest archeologiem i na twierdzy prowadzi wykopaliska; ma niby kilka monet, które może mi sprzedać. Nie, mój panie, szukaj innego frajera. I faktycznie szuka kolejnego naiwniaka, bo turystów po okolicy trochę się kręci.
Wieczorem, podobnie jak dzień wcześniej, wizyta na obiadokolacji w jednej z wielu knajp.