Za granicą nadal dwupasmowa droga, potem zmieniająca się w autobanę bardzo dobrej jakości. Poprowadzono ją w trudnych warunkach, musiało być naprawdę sporo roboty. Zatrzymujemy się na krótkie siku przy jednym z "MOP-ów" i dalej przed siebie... Jedzie się szybko i przyjemnie, ale w końcu A1 się kończy i zaczyna zwykła droga.
Skrzyżowanie z SH1 - głównej trasie północ-południe. Ruch spory, ale jazda bez utrudnień. Chcemy jeszcze zajrzeć dziś do Kruji... już na samym początku błądzimy trochę w Fushe-Kruje gdzie jest kompletny brak oznaczeń i jeszcze wpieprza się orszak weselny. W końcu facet ze stacji benzynowej potwierdza, że jedziemy dobrze.
Droga do Kruji jest wąska, kręta i mocno pod górę. W mieście ciężko zaparkować - ciasno i ostre spady. W końcu stajemy pod pomnikiem Skandenberga. Bohater Albanii w miejscowej twierdzy bronił się kilkukrotnie przed Turkami i zawsze zwyciężał... Dzisiaj turystom prezentuje się jego "zamek" - to współczesna atrapa na resztkach średniowiecznej konstrukcji, wybudowana w latach 80. według projektu córki Envera Hodży. Wygląda tragicznie! Nawet nie mamy ochoty wchodzić do środka, gdzie znajduje się muzeum.
Łazimy po okolicy i próbujemy nawiązać konwersację z babcią, która wyszła z jednego z domów obok "zamku" - zdaje się, że zapraszała nas na kawę. My niestety jej nie pijemy, w dodatku czas goni, więc nie korzystamy...
Przechodzimy jeszcze tutejszym pasażem handlowym - to "albańskie Sukiennice" w tym "albańskim Krakowie"... porównania są bez sensu - Sukiennice to zadaszona uliczka, z Krakowem to Kruję łączy może bruk. Jedyne, co nam się podobało, to widoki - w końcu jesteśmy na skraju gór.
Osobiście uważam, że Kruję spokojnie można sobie darować jako cel wizyty.