Opuszczając Kruję żegnamy na jakiś czas góry i kierujemy się w stronę morza. Dojazd na wybrzeże jest bezproblemowy - z okolicami Tirany łączy go droga ekspresowa - może nie najlepszej jakości, ale poruszamy się nią całkiem sprawnie. Potem jest gorzej - ekspresówka "wypluwa" nas obok portu w Durres. Chcieliśmy odwiedzić to miasto, ale nie dzisiaj! Szukamy kempingu, który jest bardziej na południe, tradycyjnie jednak nie ma żadnych oznaczeń.
Jadę więc na czuja od strony morza - mijam coraz większe domy i wieżowce, pełno lokali i sklepów a także ludzi w strojach plażowych. Co chwila ktoś stoi z kluczami - oferuje swoje mieszkania na pobyt turystyczny. Ruch spory i jedzie się baaardzo źle - chaos niczym z Tetova, ale jeszcze spotęgowany...
Włączam awaryjnie GPS-a - pokazuje tylko, że główna droga jest gdzieś mniej więcej w kierunku gdzie jedziemy. Innych dróg brak. W końcu dojeżdżamy do jakiegoś większego węzła drogowego i kierujemy się na południe w poszukiwaniu kempingu. Są nawet jakieś tablice o nim, ale w pewnym momencie nikną i staję znowu na stacji benzynowej, aby się spytać o drogę. Tak, tutaj!
Wąskie drogi przez jakieś wioski ciągną się z dobre 20 minut, potem kawałek szutru i... jest brama! Bocian, uratowani!