Nocować chcemy w nieodległym Mânăstirea Homorului, gdzie znajduje się kemping. Najpierw jednak próbuję dojechać do polskiej wioski Plesza, położonej kilka km dalej. Droga szutrowa, wygląda nieźle, ale po tym jak grupa ciężkich kamieni wali mi w podłoże auta postanawiam zawrócić. W Pleszy nie ma nic co usprawiedliwiałoby takie katowanie samochodu.
Kemping rzeczywiście jest. To właściwie ogród między domami. Decydujemy się zaszaleć i nocujemy w pokoju, pod dachem. Luksus - telewizor (akurat jest mecz w ręczną, gdy Polacy przegrywają z Niemcami), własna łazienka. Gospodarze (czy raczej opiekunowie) znają tylko rumuński, ale jakoś się dogadujemy.
Niedaleko jest restauracja, w której zjadamy kolację. Już przy zapadającym zmroku idziemy jeszcze na piwko do spelunki w centrum wsi. Jest klimat.
Rano, po spakowaniu, wizytujemy kolejną cerkiew malowaną - tym razem, z racji wczesnej godziny, prawie bez tłumów. Kolejne miejsce z zakazem robienia zdjęć w środku, ale już ostatnie takie.