Krajobraz zaczyna przypominać ten z Mad Maxa...
Droga na Jassy na mapie oznaczona jest jako dwupasmówka, w rzeczywistości to jeden pas plus awaryjny. Nikt się tym nie przejmuje, wszyscy awaryjny traktują jak pełnoprawny, mimo, iż jest węższy. Adrenalina gdy wyprzeda nas TiR - bezcenna ;)
Jassy to kolejna stolica historycznej Mołdawii. Zabytków tu masa, zwiedzania na co najmniej dwa dni, a my mamy... godzinę? Lepszy rydz niż nic.
Znów błądzimy, bo znaków żadnych na centrum nie ma, lecz jakimś cudem parkuję dokładnie tam, gdzie chciałem - przy kościele katolickim.
Śródmieście Jass(ów) wygląda chyba najbardziej zachodnio-europejsko ze wszystkich na tym wyjeździe. Czysto, porządnie, żadnych psów...
Katedra metropolitalna jest niestety w remoncie - na szczęście ani tu ani w Suczawie nikt nie gonił za aparat w środku świątyni. Za kościołem katolickim widzimy monaster Trzech Świętych Hierarchów. Wzniesiony w XVII wieku kilkukrotnie był niszczony i plądrowany (m.in. przez wojska Sobieskiego), a w czasach komunistycznych służył jako muzeum.
Reprezentacyjny bulwar Stefana Wielkiego zamyka ogromny Pałac Kultury budowany w latach 1906-1925 w mieszaninie stylu secesyjnego i neogotyckiego. Stanął w miejscu średniowiecznego dworu hospodarów i jest jednym z najbardziej znanych gmachów w Rumunii. Obok skromnie przyczaiła się niewielka cerkiew św. Mikołaja; datowana na XV stulecie co czyni ją najstarszą świątynią Jass.
Wracamy do auta, choć chciałoby się dłużej. Przy wyjeździe muszę właczyć GPS-a, bo inaczej się nie da. Ten w końcu wyprowadza nas na szosę prowadzącą do granicy. Ruch zerowy, jadę z nadzieją na szybkie przekroczenie, ale na miejscu pozbywam się złudzeń - sznur aut to co najmniej na godzinę, dwie stania!