Cały dzień przeznaczamy na zwiedzanie stolicy Mołdawii. Stanowi ona dość ciekawą mozaikę starej architektury carskiej, okresu międzywojennego (kiedy to znajdowała się w granicach Rumunii) oraz sowieckiego, które odcisnęło największe piętno.
Miasto wielu nie zachwyca, a wręcz odrzuca. Jest sporo poradzieckiego burdelu, rozkopane chodniki, drogi, chaos i tym podobne. Do tego upał. Ale nam się ogólnie podobało, zrobiliśmy z buta ponad 15 kilometrów. Odwiedziliśmy kilka cerkwi, zajrzeliśmy do Muzeum Historycznego i kilku parków. Przeszliśmy po cmentarzu wojennym z ogromnym pomnikiem poległych czerwonoarmistów, przy którym ciągle płonie wieczny ogień. Następnie położony na uboczu cmentarz katolicki zwany polskim, choć większość nagrobków to raczej Ormianie i spora grupa Rosjan.
Wieczorem wróciliśmy do hostelu, który zresztą średnio nam się podobał - babka z obsługi była mało kompetentna, zajmowała się głównie imprezowaniem z gośćmi, a tymczasem kible brudne, papieru w nich brak, a cwaniaczki wykradali mi... piwo z lodówki! Kolacja na mieście też wyszła niezbyt przyjemnie, bo polecony nam lokal był typowo pod innostrańców - obsługa zajmowała się tymi najbogatszymi i jeszcze kantowała na rachunkach!