Największa atrakcja Mołdawii

W nocy nieoczekiwanie zaczęło padać i mocno schłodziło temperaturę. Leje również rano... Długo leżymy w hostelowym łóżku, w końcu gdy przestaje (przed południem) to pakujemy się do auta.

Mołdawia uznawana jest za kraj bez atrakcji turystycznych! Nie jest to prawda, ale rzeczywiście jest ich znacznie mniej niż u sąsiadów. Za największą podają Orheiul Vechi - czyli kompleks historyczno-archeologicznego rozciągający się wzdłuż rzeki Răut (Reut), dopływu Dniestru, wijącej się tu niczym wąż, ograniczonego przez długie, wąskie ściany skalne. Ludzie osiedlali się tutaj od epoki kamienia, byli m.in. Dakowie, Tatarzy a za czasów Stefana Wielkiego wzniesiono twierdzę. Teren ten był jednak narażony na ciągłe ataki, więc w końcu mieszkańcy przenieśli się do "nowego" Orhei, które znajduje się kilkanaście kilometrów na północ.

Orheiul położony jest blisko stolicy, więc jesteśmy tam po jakiś trzech kwadransach w większości niezłej drogi. Na samej jej końcu policjant kieruje nas na parking, potem kupujemy bilety wstępu.

Nad rzeką ciągną się ciekawe formacje stworzone przez naturę. Na ich szczycie wybudowano cerkiew, inna znajduje się wykuta w skałach z widokiem (niezabezpieczonym na okolicę). Po drugiej stronie gór - w dolinie - wioska, gdzie udaje nam się zjeść zupę (w knajpie trwają właśnie przygotowania do jakiejś imprezy). Mimo, że odwiedzać ich przy dobrej pogodzie musi sporo turystów, to drogi nadal są klepiskiem, a większość gospodarstw biednych.

Kilka kilometrów dalej zachodzę jeszcze do innego skalnego monastyru, a właściwie jego pozostałości cuchnących moczem. I stąd są ładne widoki, zapewne jeszcze lepszy przy słońcu.

Po powrocie do Kiszyniowa idziemy na kolację do innego lokalu, znacznie bardziej "swojskiego", gdzie jemy smacznie i tanio :)

Komentarze (0)