Mołdawianie odprawiają nas dość szybko - gdzieś około dwudziestu minut. Zatrzymujemy się następnie na bezcłówce aby wydać ostatnie leje. Teresa nabywa kilka win z Cricovej, ja sztangę papierosów która kosztuje aż 2,5 euro. Będzie czym częstować znajomych.
Przejeżdżamy rzekę Prut.
Na drugim brzegu nie jest już tak sprawnie - Rumunom ewidentnie się nie spieszy. Są kwadranse, iż nie ruszamy się nawet o centymetr. A wszystko to w masakrycznym upale.
W końcu Teresa stwierdza, że musi do toalety. Oczywiście jak tylko wyszła to sznur samochodów ruszył i znalazłem się przed samym pogranicznikiem!
Rumuński kibel na granicy EU okazał się dziurą w ziemi całkowicie obsraną, aż po ściany. Nie dziwiło więc to, iż niektóre kobiety wychodziły na zewnątrz i zwracały zawartość żołądka, a inne zakładały maseczki.
Kontrola dokumentów poszła szybko. Podchodzi celnik.
- Jest alkohol?
- Wino.
- Wino to nie alkohol. Wódka? - dopytuje dalej.
- Dwie flaszki.
- Papierosy?
- Sztanga ze sklepu bezcłowego.
- Na ile osób?
- Na dwie.
- To za dużo! Można przewieść 40 papierosów na łebka.
- Uuuu.
- Żeby mi to było ostatni raz! - coś sobie zanotował i poszedł dalej.
Później przypomniałem sobie, że owszem - do Unii Europejskiej można wwieść 200 sztuk cygaretów na osobę, ale drogą... lotniczą :P . Na ziemi obowiązują znacznie mniejsze limity.
Ogólnie to przedostanie się przez granicę zajęło nam ponad 2 godziny! Czyli dłużej niż wjazd kilka dni wcześniej. Na zegarku 16-ta, dzień jeszcze w pełni, ale my przejechaliśmy dopiero 1/4 trasy!