Pierwszą rzeczą po przybyciu na ładnie odnowiony dworzec w Oradei jest próba kupienia biletów na nocny do Bukaresztu. Tyle się naczytałem, że na dworcach nie idzie kupić miejscówek wcześniej niż na godzinę, dwie przed odjazdem pociągu, a potem może ich nie być. A tutaj - bez problemu 5 godzin wcześniej kupuję takowe w kasie (droższe o jakieś 1,2 leje - czyli tyle co nic). Oddajemy klamoty do przechowalni i ruszamy na spacer po mieście.
Oradea to secesyjna perełka, unosi się tutaj jeszcze duch czasów Habsburgów. I Węgrów - w mieście jest liczna mniejszość węgierska, wszystkie stare napisy są po węgiersku. Koło kościoła katolickiego jedyny słyszalny język to węgierski. Po około 3 godzinach wracamy na dworzec - piwko w dworcowej knajpie (w Rumunii sprzedawanie alkoholu na dworcach jest dozwolone, to normalny kraj), kibelek i czekamy na nocny do Bukaresztu.
Przyjeżdza - jest zawalony, przedział pełny! Trochę ciasnawo (prawie każdy miał jakieś torby albo plecaki) ale atmosfera sympatyczna. Starsze współtowarzyszki nie mogą się nadziwić, że nie rozumiemy po rosyjsku :D wnuczka jednej z nich uczyła się angielskiego w szkole, ale się wstydzi :D