Atakujemy najwyższy szczyt Skandynawii - trasa nie jest techniczne trudna, ale męcząca. Po półtorej godzinie drogi zaczyna śnieg, momentami mokry, momentami zamarznięty. Po lewej i prawej stronie przepaście z lodowcami - nie mogę oderwać oczu. Im wyżej, tym śniegu więcej - lepiej się idzie po kamieniach, a właściwie potężnych głazach. Na szlaku sporo turystów, jest też kilka grup zorganizowanych - Japończyków, wiadomo, ze oni bez przewodnika się nie ruszą.
Przed szczytem zaczyna prószyć śnieg - po ponad 4 godzinach jesteśmy na górze! Tam niespodzianka - niewielki bufet, gdzie można przysiąść i kupić ciepłą herbatę. Schodząc część trasy pokonuję na tyłku na śniegu - ale zabawa :)
Gdy schodzimy do schroniska dopiero w lustrze widzimy jacy jesteśmy czerwoni - słońca prawie nie było widać a i tak nas spiekło. Wieczorem zasłużone piwo oraz rozmowy z innymi wędrowcami w jadalni.